29.8.12

Najprostsze domowe lody krówkowe - bez jaj, bez maszyny, za to z rodzynkami, orzechami i suszoną żurawiną

 Rozglądałam się jakiś czas za maszynką do lodów. Ostatecznie skapitulowałam, bo rzecz to niezbyt tania jeśli wziąć pod uwagę, że używa jej się sporadycznie i tylko przez jeden sezon w roku.
Z kolei ręczne kręcenie tego deseru jakoś mnie nie zachęcało - nie wiem skąd wzięłam przekonanie, że to czasochłonne i monotonne...

Surowych jaj w potrawach unikamy. Jakoś tak bezpieczniej...
Dzięki temu Michałek może liznąć ;)


Szukałam pomysłu na domowe lody wertując blogi i strony kulinarne... Jak nie żółtka, jak nie maszynka, to cuda wianki z gotowaniem mleka i diabli wiedzą ile zachodu...
A ja chciałam prosto i smacznie!

Pierwsza próba była udana, ale przeraźliwie słodka - dałam więcej toffi niż śmietany... Wyszedł taki ulepek, że po pierwszej łyżce miało się dość cukru :)

Proporcje zmieniłam, sypnęłam tego i owego - jest idealnie.
A przede wszystkim - nie ma bryłek lodu i zamrożonej wody.



Lody są bardzo twarde, ale po nałożeniu do miseczek szybko miękną i wprost rozpływają się w ustach :)
Tomek powiedział, że to najlepsze lody jakie kiedykolwiek jadł w życiu.
Uwielbiam słyszeć takie rzeczy :)


Domowe lody krówkowe BEZ JAJ i BEZ MASZYNY za to z rodzynkami, orzechami i żurawiną:
- duży kubek śmietany kremówki - około 600ml (36% - ang. double cream),
- około 400g puszka masy krówkowej,
- garść włoskich orzechów,
- garść rodzynek,
- garść suszonej żurawiny Marsyl*

Śmietanę ubić na sztywno. Ciągle miksując dodać masę krówkową i mieszać aż się porządnie połączy.
Łyżką wmieszać posiekane orzechy włoskie, rodzynki i żurawinę.
Przelać do pojemnika, który można mrozić (u mnie stary po sklepowych lodach), nakryć folią spożywczą i włożyć do zamrażarki.
Po około 40 min - 1 godz. lody wyjąć z zamrażarki, porządnie przemieszać (używam trzepaczki lub końcówki od miksera).
Mieszanie trzeba powtarzać minimum 5 - 6 razy, najrzadziej co 40  minut - godzinę.

Jeśli zabierzecie się za nie przed południem wieczorem będą gotowe do podania :)



* Suszona żurawina Marsyl
Nigdy nie lubiłam żurawiny. Nie używało jej się u mnie w domu wcale. Kojarzyła mi się z cierpkim, wręcz kwaśnym smakiem - omijałam jak się dało.
Miałam niezły ambaras, kiedy dostałam ją do testowania od firmy Marsyl... Miałam wizję paczki żurawiny zalegającej w tym samym miejscu w szafce za rok i za dwa lata...
Ale ma się to wyczucie - robiąc lody wertowałam szafkę za cudami, które można do nich wrzucić - sięgnęłam i po nią.
Spisała się doskonale.
Nie jest wcale cierpka - w składzie jest cukier i pewnie przez to jest całkiem słodka.
Owoce są ususzone ale nie wysuszone na wiór - czyli plus. Do tego owoce sa całe, a nie posiekane czy suszone z pulpy.
Wielkość paczki też mi tym razem odpowiada.
Do jedzenia jej solo się nie przekonam, ale ze względu na jej słodki smak nie wykluczam jej całkowicie - będę jej używała do lodów (a biorąc pod uwagę ich genialny smak - żurawina skończy się szybko).




Skusicie się?


27.8.12

Domowe tagliatelle

Jesteśmy z tych, których nie zachwycają  leżące na każdej sklepowej półce makarony z pszenicy durum... Ogólnie makarony ze sklepu są dla nas troszkę niezjadliwe... Może po prostu Anglicy robią je inaczej, a może my zrobiliśmy się wybredni odkąd odkryłam, że makaron mogę zrobić sama!
U mnie w domu makaron robiło się tylko na Gwiazdę - pod makiełki. U Tomka nie robiło się wcale.
Podpatrzyłam w którymś z niezliczonych programów w tv genialny przepis na jajeczny makaron i robię go tak często jak się da.

Lubimy też wersję makaronu mąka + gorąca woda, ale ten jest o niebo lepszy :)


Podaję go zazwyczaj z sosem pieczarkowym, ewentualnie zupą grzybową.
Oczywiście nadaje się do każdego sosu i każdej zupy :)


Domowe tagliatelle:
- 1 jajko,
- 100 g mąki,
- kilka kropli oliwy,
- szczypta soli

To są proporcje, czyli na każde 100 g mąki dajemy 1 jajko - np. jeśli robimy makaron z pół kg mąki, to dodajemy 5 jaj...
Mąkę usypujemy w górkę na blacie/stolnicy, robimy wgłębienie pośrodku, wbijamy jajko, dodajemy oliwę i sól.
Zagniatamy gładkie ciasto (w przekroju musi być jednolite). Ja lubię to zajęcie, więc zagniatam dłuuuugo :)
Zawijamy w folię spożywczą, chłodzimy w lodówce przynajmniej przez 20 min. (Można równie dobrze zagnieść wieczorem, a zrobić następnego dnia w południe).

Po tym czasie rozwałkowujemy ciasto - tak cienko jak się da (ale my lubimy grube kluchy, więc się do tego nie przykładam). Podsypujemy mąką od spodu i po wierzchu, zwijamy w rulon, kroimy w paski, o tak:


Paski rozwijamy, żeby się nie skleiły:


Wrzucamy na osolony wrzątek i gotujemy aż zrobi się miękki.



Podajemy oczywiście z sosem lub do zupy.
Można równie dobrze podać na słodko, albo zjeść z cukrem :))


22.8.12

Tort urodzinowy - czekoladowy z czekoladowym kremem z bitej śmietany i owocami

Pierwszy raz od dawna spędzaliśmy jakieś "święto" w gronie większym niż nasza trójka... Mimo to nie miałam wcale zamiaru robić tortu, wychodząc z założenia, że to moje urodziny, mamy urlop, więc "leże i pachnę". Ostatecznie z samego rana zostałam wręcz nieco zmuszona do jego zrobienia... I powiem Wam, że tort robiony dla siebie prawie wcale nie sprawia radości. Stanowczo wolę robić torty niespodzianki :)


Zdecydowałam się na tort czekoladowy z czekoladowym kremem na bazie bitej śmietany. Robiłam go już kiedyś bez okazji i wyszedł genialny. Tym razem biszkopt z oryginalnego przepisu zastąpiłam bazą do ciasta "Mleczna kanapka" (tamten nie wyrastał).
O rany...
Ilości przekleństw, które wykrzyczałam przy próbach ubicia polskiej śmiatany nie zliczę... Do teraz nie potrafię pojąć jak to jest, że angielska śmiatana ubija się wręcz na masło po minucie i trzyma tydzień bez ulepszaczy, a polska - gdzie każdy rolnik ma krowę - nie daję się ubić żadną siłą, gdy jest trochę obciążona czekoladą, a do tego bez dodatnia kilogramów fiksów nie utrzyma się w stanie niepłynnym dłużej niż godzinę...
Albo trafiłam na felerną - ostatecznie krem się zważył, a nie ubił. Mówi się trudno - najważniejsze, że smakował, a po przykryciu owocami nie było aż tak widać :)


Spód:
- 6 jaj,
- 1/3 szkl. cukru,
- 1/2 szkl. mąki pszennej,
- 1/2 szkl. mąki ziemniaczanej,
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia,
- 3 duże łyżki kakao,
- 2 łyżki oleju

Mąki przesiać z proszkiem i kakao.
Białka ubić na sztywną pianę. Pod koniec ubijania powoli wsypywać cukier, następnie kolejno po jednym żółtku.
W masę łyżką wmieszać olej, następnie delikatnie wmieszać mąkę.
Piec około 25 min. w 180 st. C.

Krem:
- 3 tabliczki czekolady (2 gorzkie, 1 mleczna),
- 3 - 4 kubeczki śmietany kremówki (przynajmniej 800 ml),
- mały słoik wiśni z kompotu,
- puszka brzoskwiń

Śmietanę podgrzać w garnuszku, dodać drobno pokruszoną czekoladę, zdjąć z ognia i mieszać, aż czekolada całkowicie się rozpuści.
Wystudzić.
Dobrze schłodzić w lodówce.
W czasie chłodzenia usunąć ewentualnie pestki z wiśni, pokroić brzoskwinie w dużą kostkę.
Wyjąć krem z lodówki i ubić na sztywno.
(Polską kremówkę prawdopodobnie będziecie musieli usztywnić fiksami...)
1/3 kremu odłożyć, do pozostałych 2/3 wmieszać większą część wiśni i brzoskwiń.

Dekoracja:
- odłożone wcześniej wiśnie z kompotu,
- rodzynki Marsyl *,
- 1 baton Snickers,
- wiórki kokosowe Marsyl **,
- odłożone wcześniej brzoskwinie z puszki.

Biszkopt przekroić na pół, skropić sokiem z brzoskwiń lub wiśni, dół obficie posmarować kremem z owocami, nakryć górą biszkoptu.
Boki i wierzch posmarować kremem bez owoców.
Zaczynając od środka ozdobić wierzch: pokrojonymi w kostkę brzoskwiniami, pokrojonym w cienkie paski batonem, wiórkami kokosowymi, wiśniami i rodzynkami.



Ideałem będzie jeśli nie zważy Wam się śmietana jak mi :)

Najlepszy jest następnego dnia (tym razem mimo zważenia nie dotrwał).




* Rodzynki firmy Marsyl:
W dawniejszych czasach mój Dziadek przywoził z targu bardzo duże rodzynki. Teraz już takich nie widuje, a jadło się je dosłownie jak cukierki - spokojnie zastępowały deser.
Rodzynki Marsyl są małe, ale za to idealne do ciast, ciasteczek czy muffinek. Słodkie, nie za bardzo wysuszone (bo bywają takie wysuszone na wiór). Jedyne co mi nie pasuje - opakowanie ma 100 g. Dla mnie to za mało. Zawsze kupuje duże opakowania, bo dzięki temu po prostu nie muszę mieć ich co tydzień na liście zakupów (a u nas w tygodniu ich sporo zużywam - do owsianki, do ślimaczków, do jakiegoś ciasta lub na sucho)
Widzę, że firma ma też opakowania 200g - już lepiej :) Jakoś po angielsku jestem przyzwyczajona, że wszystko ma być duuuże - kupuję paczki rodzynek o wadze pół kg :)
** Wiórki kokosowe Marsyl
W UK - z jakiegoś względu na indyjskim dziale - kupuję wiórki kokosowe, które wyglądają jakby ktoś je zbyt długo mielił. Czasem bliżej im już do proszku niż wiórków. Dodaję je do owsianki na zimno i kończy się to tak, że owsianka nimi pachnie, ale nigdzie ich nie widać (a lubie widzieć co jem)
Wiórki Marsyl są idealne - duże, grube - dzięki temu bardziej czuć ich smak w ciastach czy deserach.
Jedyne zastrzeżenie, to znów - wielkość opakowania (70 g). Na porcje kokosanek musiałabym mieć 3 takie paczuszki. Ze strony internetowej wynika, że są też opakowania 100g - to troszkę lepiej.
Marsylowe wiórki na tym nie tracą, ale większe opakowania są praktyczniejsze - zwłaszcza dla osób, które dużo pieką.

21.8.12

Marsylowe niespodzianki :)

Na miesiąc przed urlopem zaczęłam robić dłuuugą listę rzeczy, które muszę przywieźć z Polski.
Solidną jej część zajmowały przyprawy i dodatki kuchenne... Oczywiście większość jest w angielskich sklepach, ale dla mnie to jakieś oszukańce - np. majeranek jest totalnie przemielony i zupełnie bez zapachu... Przyprawy są też w lokalnym polskim sklepie, ale marża, którą sobie doliczają zabija... (Nie tylko na przyprawy - wyobrażacie sobie np. zapłacić 4.70 f za malutką puszkę masy krówkowej?)

Dlatego bardzo się ucieszyłam ze współpracy nawiązanej z firmą Marsyl.
Różnorodność i ilość produktów, które dostałam przerosła moje oczekiwania - większą część mojej listy mogłam po otwarciu paczki wykreślić :)

Do tego niezmiernie mnie cieszy podejście do klienta - adres wysłałam w sobotę, a we wtorek mama pisała, że dotarła do mnie jakaś paczka :)












Część już napoczęłam, a nawet zużyłam - zwłaszcza rzeczy "słodkościowe" wylądowały na moim urodzinowym torcie. To co ocalało wyląduje wkrótce na torcie Michałka :)

Co do Michałka - mam teraz mniej czasu, bo stał się mobilny (= dzień bez guza dniem straconym). Musze go stale obserwować, mieć oczy dookoła głowy i zawracać go z obranych tras (bo jego trasy zawsze kończą się tam gdzie są kanty, albo twarde powierzchnie - ostatnio wlazł pod stół, a później przytrzymując się krzesła pod tym stołem wstał. Nagminnie też próbuje dobrać się do wieży wchodząc pod stolik od telewizora... A nawet próbował się wcisnąć pod własne łóżeczko, gdzie z pewnością zmieściłby się mały kot, ale na pewno nie bardzo duży prawie roczniak...).
Ale postaram się wstawić tort urodzinowy w następnym poście... :)

19.8.12

Plendze, placki ziemniaczane - bez udziwnień + zabawa w 11 pytań

Jestem z Wielkopolski i uwielbiam pyrki.
Mogłabym je jeść non stop, zupełnie zapominając o innych potencjalnych częściach obiadu.
Uwielbiam plendze, wszelkie kluski - kopytka, aksamitki, pyzy, ale i babkę ziemniaczaną i ziemniaki z sosem i pyrki krychane też... Aaa zapomniałabym o prażokach!


Jednocześnie dla mnie plendz, to ma być plendz - ma się składać z ziemniaka. Nie z cebuli, nie z diabeł wie jakiej ilości mąki, tylko z ziemniaka... Wszelkie sosy, gulasze i polewki są przy nim zbędne. (Choć oczywiście nie odmawiam, gdy się już trafią).
Ludzie polewają je śmietaną, posypują cukrem - my jemy same... I ilość na osobę idzie wtedy w naście...

Dlatego staram się nie robić ich tak często :)



Plendze (placki ziemniaczane)

- ziemniaki (wedle uznania - u nas minimum kilogram...),
- mąka pszenna,
- 1 jajko,
- 1 łyżeczka soli

Ziemniaki obrać, opłukać, zetrzeć na tartce o małych oczkach.
Gdy już mamy je utarte w misce, wierzch wygładzić i posypać całość równomiernie mąką na grubość około 1 cm (tak się robiło u mnie w domu, żeby odstawić "na zaś", a dla mnie to się stało wyznacznikiem ile mąki ma być).
Wbić jajko, wsypać sól, wymieszać.

Na patelni rozgrzać olej.
Przy czym: jeśli wlejecie dużo oleju (= 1-2 cm), to placki będą chrupiące, ale też strasznie tłuste. Ja wlewam niedużo oleju (sięga około pół cm od dna patelni) - placki nie są wtedy tak chrupkie, ale za to mniej tłuste.

Na rozgrzany olej wykładać łyżką porcje ciasta, lekko rozsmarować (placek zbyt gruby będzie w środku surowy!) smażyć z obu stron na rumiano.

Wykładać na papierowe ręczniczki, żeby się pozbyć nadmiaru tłuszczu.

Podawać od razu.



***


Autorka bloga Zjedz ze smakiem zaprosiła mnie do zabawy w 11 pytań.

Bardzo lubię pisać o sobie, więc niezmiernie mnie to ucieszyło :))

Zasady:
Otagowana osoba odpowiada na 11 pytań, a następnie zaprasza do zabawy kolejne 11 osób zadając im swoje 11 pytań. Nie tagujemy osoby, która nas otagowała. 
Pytania do mnie:
1. Kawa czy herbata?
- Stanowczo kawa z dużą ilością mleka :)
Nie mogę znaleźć ulubionej herbaty, ale ją też zazwyczaj pije z mlekiem :)
2. Pies czy kot? A może...
- Pies. Nie znoszę kotów!
A feee, potworne obcieracze... U nas w domu zawsze był jakiś kot - przyłazi toto, obciera się o nogi, drapie meble, zostawia myszy pod drzwiami... Nie znoszę, bleee...
3. Warzywa czy owoce?
- Owoce :)
4. Basen, rower czy jogging?
- Emm... Hula - hoop...? Nawet jakiś czas temu biegałam dla zdrowia, ale padało, padało, padało, a później przestało mi się chcieć...
5. Ulubiona roślina jadalna?
- Ziemniak!
6. Narty czy plaża?
- Własny dom :)
7. Ciekawy film, który ostatnio oglądałeś/aś.
- Nieczęsto oglądam filmy... Prawie nigdy nie wytrzymuję do końca - nudzą mnie.
Niemniej z radością obejrzałam ostatnio (po raz kolejny) "Harrego Potera i Zakon Feniksa"
8. Książka jaką ostatnio czytałaś/eś?
- Ostatnio przeczytana: gniot o nazwie "Biała masajka"
Aktualnie czytam: "Bez mojej zgody" Jodi Picoult
9. Wanna czy prysznic?
- Kiedyś wanna, teraz prysznic..
10. Czy segregujesz odpady?
- W poprzednim domu mieliśmy osobny kosz na rzeczy do recyklingu.
Obecnie wszystko wędruje do wspólnych koszy pod domem, a są tylko czarne (nierecykligowe), więc nie segreguję...
11. Zupa czy krem?
- Zupa. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam krem, ale wolę przeżuwać i czuć co jem...
Kremy kojarzą mi się z papkami mojego Synka :)

17.8.12

Ktoś znów ma szansę :)

Ponieważ poprzednia osoba, która wygrała foremki nie zgłosiła się w przeciągu 3 dni - wybraliśmy z Misiem kolejną najładniejszą karteczkę :)

Bez zdjęć, bo baterie akurat "jadły", poza tym sama nie jestem w stanie upilnować całej miski kartek, gdy dorwie się do niej Michał i jeszcze do tego pstrykać zdjęć :)

Tym razem ulubioną karteczką Michałka został zielony, karbowany prostokąt :)
A na nim...
Maggie!!!

Nie ukrywam, że niezmiernie mnie to cieszy, bo jako jedyna pokusiła się o uzyskanie 3 szans w tym rozdaniu (stary obserwator + notka + najaktywiejszy komentator).


Czekam 3 dni na wiadomość z Twoim adresem :)


16.8.12

Biscotti

Szczerze mówiąc nie zachwycił mnie ten przepis od razu... Gdy znalazłam go w którymś numerze "Przyślij przepis" ledwo rzuciłam okiem...
Ale zachciało się czegoś słodkiego, prostego, a szafki jakby puste...


Teraz za mną "chodzą" - po ostygnięciu twarde jak kamień ciasteczka, zjadliwe tylko po zanurzeniu w kawie... Do tego piekielnie słodkie, mimo, że dałam mniej cukru niż zalecano...
Ale jak ja uwielbiam maczać ciastka w kawie i jeść takie "rozmemłane"!



Przepis

- pół szkl. cukru (już po zmniejszeniu),
- 1 jajko,
- 110 g mąki pszennej,
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia,
- 1,5 łyżki kawy rozpuszczalnej,
- 100 g posiekanych orzechów włoskich

Jajko dokładnie zmiksować z cukrem.
Mąkę wymieszać z proszkiem, kawą i orzechami, następnie z ubitym jajkiem.
Uformować z ciasta około 20cm wałek.
Ułożyć na blasze (natłuszczonej, wysypanej bułką), lekko spłaszczyć.
Piec 25 min. w temp. 180 st. C.

Studzimy przez kilka minut, kroimy na 1,5cm plastry.
Podpiekamy około 20 min. w 160 st. C (po 10 minutach obrócić, żeby przyrumieniły się z obu stron).



Miałam zmiar napiec zapas Dziadkowi przy okazji pobytu w Pl, bo on też uwielbia rozmiękczać ciastka.
Niestety, nie może teraz jeść słodyczy, więc muszę zachwycać się sama :)

14.8.12

Lepiej późno niż wcale :)

Wróciliśmy, ogarnęliśmy się i mam wyniki!

Bez zbędnych wstępów i danych liczbowych powiem, że metodę zastosowaliśmy identyczną jak na moim drugim blogu - zdaliśmy się na wybór Michałka.
Ma już swoje gusta - pewne rzeczy lubi, a pewnych nie, więc pozwoliliśmy mu raz jeszcze wybrać najładniejszego kształtu i koloru karteczkę :)


Kolorowe karteczki z Waszymi nickami wrzucone do misy:
(Nawet się po boku załapała kartka z której je spisywałam...)

Michałek poproszony o pomoc w wyborze - zabrał się do tego nadzwyczaj chętnie :)

Małe rączki próbujące złapać najlepszą...

Wybrałem dwie, mamo, ale aż tak mi się nie podobają, więc zaraz obie wyrzucę za siebie...
(Nie moglam uznać żadnej - złapał i wyrzucił obie naraz)

Momentu z najładniejszą karteczką nie mam - zmierzała do buzi (jak każdy papier/tektura/karton, który wpadnie mu w rączki), więc zabraliśmy...
Ale jest szczęśliwy Michałek:

A jego ulubioną "kulinarną" karteczką jest fioletowa chmurka!

Na niej Dusia.

Gartuluję!

Po prawej masz mój adres email.
Czekam 3 dni na wiadomość z Twoim adresem :)

10.8.12

ws. rozdania

Z powodu tego, że pakując się w biegu nie zabrałam myszki, a bez myszki trafia mnie szlag i nawet nie zabieram się za zrzucenie czy obrobienie zdjęć, bo zajmuje mi to 5x więcej czasu (którego nie mam)

WYNIKI ROZDANIA

tak na jednym jak i na drugim moim blogu pojawią się po powrocie do UK.

Wyruszamy jutro, więc długo nie będziecie czekać (wiem, że miały być wcześniej, ale spróbujcie spędzić 2 tyg. w domu w którym nie było Was półtora roku i nie będzie kolejne 2 - nie wiadomo w co ręce włożyć).

Nagrody zostaną wysłane z PL przez moją mamę lub siostrę.
Trudno.
Inaczej to sobie zaplanowałam, ale bywa i tak.
Przeceniłam swoje możliwości organizacyjno-czasowe.

Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Pozdrowienia (jeszcze) z Polski :)